- Była taka dziewczyna, średnio atrakcyjna, ale jej stary był trochę szyszką na Roztoczu (dosłownie i w przenośni, bo działał w lasach państwowych). Prosta, dobra dziewczyna... Drewna tam nie brakowało. Poznała na Roztoczu normalnego, porządnego, pracowitego chłopaka. Młodzi postanowili się pobrać.
- Uszami wyobraźni słyszę ten wiatr w roztoczańskich sosnach - przerwał Buhaj. - I pachnie żywicą.
- No i już wszystko było gotowe: goście, sala, nitro, mleko... A jej się odwidziało dzień przed. Wsiadła w samochód i gdzieś wybyła. Co się okazało? Zatrudniła się na promie wycieczkowym i co jakiś czas wrzucała zdjęcia. A to z murzynem, a to z Arabem, Meksykaninem. Czasami z kilkoma. Jak już się wyhulała, co trwało dwa, trzy, a może cztery lata to wróciła, nakręciła tego chłopa z powrotem i wzięli ślub.
- Teraz zapewne robi się przeciąg jak nogi rozkłada, ale wszystko rozwiewa roztoczański wiatr - zamyślił się Buhaj.